„Autopodróże.pl wyprawy w przeszłość” należy potraktować z nutą wyobraźni. Wykorzystując prasę XIX i XX wieku oraz inne źródła, staramy się przybliżyć tamte lata poprzez wydarzenia związane z motoryzacją, turystyką, gospodarką. To wyprawy w naszą przeszłość oczami ludzi wtedy żyjących. Nie stronimy także od wydarzeń współczesnych, opisów historycznych powstałych obecnie czy ważnych jubileuszy. Wszystko jednak powinno mieć związek z historią.

Samochód, namiot i towarzyszka – weekendowy wypad w 1930 roku

Felieton w miesięczniku „Auto i Turysta” z 1930 r. Weekendowe wypady na zieloną trawkę zawsze mogą dostarczyć nieplanowanych wrażeń. W tamtych latach i dzisiaj.

WEEK-END

Stary angielski zwyczaj. Angielski, więc pewno dobry, bo przecież materjały angielskie są dobre, funty sterlingi też niezłe. A przecież niezła jest też i „sobota angielska”, tak ściśle z week-endem związana. Week-end – to poprostu koniec tygodnia, a więc według starych, na równie starym kalendarzu opartych, przesądów, jest to sobota popołudniu i niedziela. Może to i słuszny pogląd ludzi, zajętych stałą pracą w biurze, wyczekujących z utęsknieniem czerwono w kalendarzu zaznaczonej niedzieli. Lecz tego nie powiedziały chytre Angliki, że malarze polscy, co pendzlem wyczyniają dziwne harce wtedy, kiedy im się to podoba – twierdzą, iż koniec tygodnia może być zawsze. No i mają rację.

Wróćmy jednak do naszego weekendu.

Aby mile spędzić zakończenie tego paskudnego tygodnia – pełnego protestów wekslowych – próżnego w „finanse” – jak twierdzi Kamil Mackiewicz, trzeba mieć trzy drobnostki: trochę pieniędzy, więcej gotówki i najwięcej kredytu. W ścisłym związku z tern jest się właścicielem samochodu, otrzymałeś go bowiem za 1% gotówki i 99% na kredyt pięcioletni. Kupujesz benzynę i oliwę za gotówkę, trochę jedzenia od swego „hoflieferanta” na rachunek, namiot pożyczyłeś z zaprzyjaźnionego 584 p. p. imienia „Radion sam pierze”, radio na tych samych warunkach, co samochód, i towarzyszkę na warunkach do omówienia. Pełen najlepszych myśli w rodzaju „Życie jest piękne” opuszczasz w towarzystwie cudnej kobiety i irlandzkiego setera Toppiego brudne i pełne niespodzianek rogatki miasta. Licznik wykazuje 100 km., mapa… drogę, która wogóle nigdy nie istniała, Toppi – pewne zaniepokojenie. Pędzisz dalej, szukasz lasu, kwitnących pól, szemrzącego ruczaju, powietrza… (Powietrze było, ale wyszło z prawej tylnej opony.) Szukasz dalej. Po krótkiej drodze masz, czegoś chciał. Wysokopienny las zaprasza: „Szukasz szczęścia – wstąp na chwilę!” Już zasapany samochód stoi spokojnie, już z bagażnika wyciągasz namiot i walizy, już towarzyszka wyciąga się sama, już Toppi wyciąga niewiadomo skąd niedogryzioną kość. Jedna orzeźwiająca kąpiel, włączone radjo, towarzyszka nie mówi, bo przygotowuje właśnie kolację – spokój, wypoczynek, piękne widoki naokoło i na przyszłość. Kolacja: zakąska, koniaczek, koniaczek – zakąska, parówki – koniaczek, koniaczek – kurczęta, kawa – koniaczek, koniaczek i… koniaczek, a potem… koniaaaczek…

Radjo zaczyna się włączać w różne fale i coś bredzi i wyje… „Ja się boję sama spać…” – świst, ryk, cisza, hallo! hallo! Tu…

„O wschodzie słońca ryknęły spiże…” Śniadanie, już bez koniaczku, gotowe. Słońce grzeje, jakby nic w życiu innego nie miało do roboty. Co chwilę wpełzasz do wody, by chociaż trochę się ochłodzić. Jeżeli za bardzo te urozmaicone zajęcia nudzą, można skądś wynająć łódź i pojeździć nią po jeziorze. Jeżeli łodzi niema – to jednak dużo jest pewniej nie wynajmować jej.

Nadchodzi obiad znowu z koniaczkiem – po obiedzie urzędowa drzemka w namiocie.

Śni ci się wiosna, szczęście, a potem Niagara. To tylko przeszła ulewa i okazuje się, że leżysz w wodzie. Toppi siedzi na krześle, wokoło zalane wodą, i dochodzi do wniosku, że „camping” tego rodzaju nie ma wiele sensu.

Zapalasz ognisko, suszysz się, jak możesz, towarzyszka suszy ci głowę, żeś nie przewidział deszczu i że wogóle jesteś do niczego. Powoli mija czas na miłem milczeniu, namiot nie chce się zwinąć i coś w nim nie pasuje, kufer nie chce się domknąć, bo Toppi naznosił do niego resztę kości kurczaków, starter nie działa, akumulator się wyładował.

„Prędko, prędko baśń się baje, lecz nieprędko rzecz się staje…”, jak mówi stara bajeczka. Ruszasz wreszcie ku miastu; samochód zarzuca na rozmokłej drodze, a towarzyszka też zarzuca, że weekend za krótko trwa.

Jaskrawe reklamy, ryk syren samochodowych, stukot autobusów – miasto, stop. A potem: „Całuję twoją dłoń, Madame”. Napisał W.G.

(Zachowana oryginalna pisownie i interpunkcja)

Ilustracje (wybór redakcji): z artykułu oraz czasopisma „Auto i Turysta”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *