Stanisław Grodzki mający od roku pojazd Benza, na wyprawę do Paryża i uczestnictwo w wyścigu Paryż – Dieppe zamówił we Francji Peugeota 3½ KM. Samochód do Warszawy dotarł, co było wtedy w zwyczaju, razem z obsługującym go mechanikiem Emilem Kraeutlerem.
W pierwszym artykule poświęconym Stanisławowi Grodzkiemu pt. „Nie tylko pierwszy automobilista” przedstawiliśmy sylwetkę naszego bohatera. W tym odcinku, opierając się na publikacji w tygodniku Cyklista”, chcemy zaprezentować samochód, którym uczestnicy wyprawy udadzą się do stolicy Francji.
Za pierwszy „pojazd samochodowy” firmy Peugeot uznaje się powóz motorowy z licencyjnym silnikiem Daimlera o mocy 3,5 KM powstały w 1891 r. Zdjęcie pojazdu z 1894 r., pochodzące z książki Aleksandra Rostockiego „Świat starych samochodów” bardzo przypomina samochód Stanisława Grodzkiego. Jak pisze autor, podwozie było wykonane z rur stalowych, silnik chłodzony wodą był umieszczony z tyłu, a koła miały drewniane szprychy i obręcze z pełnej gumy. Cytując Aleksandra Rostockiego „pojazd kosztował 5600 franków w złocie, co było prawie tyle warte, co około 2 kg złota”.
Powróćmy jednak do opisu auta dokonane przez sekretarza redakcji tygodnika „Cyklista” i uczestnika wyprawy, Zygmunta Naimskiego, na kilka dni przed wyruszeniem z siedziby firmy „Alfred Grodzki” przy ulicy Senatorskiej 33.
[…] – No więc jedziemy! – powitał mnie od biurka właściciel domu handlowego przy ul. Senatorskiej.
– Każdej chwili, skoro pan rozkaże – odparłem, ściskając podaną mi rękę nie bez uśmiechu radości na twarzy, że narada z mechanikiem-francuzem i decyzja p. Grodzkiego wypadły dla projektu Cyklisty przychylnie.
– No to może obejrzymy nasz wehikuł – zaproponował p. Grodzki – który stoi już zupełnie przygotowany do drogi, czekając tylko na nowe łańcuchy zapasowe, wysłane 1 lipca przez fabrykę samochodów Peugeot’ów w Audincourt we Francji, ale których dotąd (6 b.m.) nie otrzymaliśmy. Jeżeli do czwartku, 8-go nie nadejdą decydujemy wyjazd bez łańcuchów, które każę przysłać do jednego z miast, jakie przebywać będziemy – na wszelki wypadek.
Wychodząc na podwórze składu p. Grodzkiego, spotkaliśmy wysokiego, barczystego, czarno z pewnem zaniedbaniem ubranego pana z hiszpańską bródką i bystremi oczami południowca. Był to monter z fabryki samochodów.
– Panie Kraeutler – zagadnął go po francuzku p. Grodzki, proszę zapoznam pana z p. Naimskim, naszym towarzyszem podróży.
Nastąpiła prezentacja, wymiana nazwisk i wzajemne podanie ręki, poczem obadwaj panowie wprowadzili mnie do remizy, gdzie połyskujący niklowanemi latarniami na przodzie a cały lśniący od ciemnego lakieru stał samochód, na którym miałem spędzić 13 dni (niech was cyfra feralna nie przestrasza!), jeżeli nie najciekawszych to z pewnością najoryginalniejszych mego życia.
Kraeutler objaśniał mi całe urządzenie powozu, pokazał palniki platynowe i tłoki pompki umieszczone w blaszanej pokrywie po za siedzeniem górnem, komunikujące się z przymocowanym po nad nią i pod budą rezerwoarem benzynowym; odkrył dno powozowego pudła, ukazujące: transmisję całego mechanizmu połączoną z osiami powozu i kołami jego za pomocą trybów i łańcuchów, nałożonych na koła trybowe zewnątrz powozu, bęben blaszany, osadzony pod samem siedzeniem górnem i kryjący najważniejszą część samochodu, motor o sile 3½ koni; zapoznał z manipulacją hamulców: nożnego i ręcznego, regulatora ruchu i szybkości biegu oraz kierownika, poruszającego obadwa przednie koła; nakoniec, poprosił, abym spróbował siedzenia na przodzie powozu, pod którem mieści się główny zbiornik benzyny, zawierający 5 litrów tego ruchotwórczego płynu.
Usiadłem więc, znalazłszy safjanem wysłaną poduszkę i oparcie takież za zupełnie wygodne, zaproponowałem tylko p. Grodzkiemu czyby nie dobrze było zabrać z sobą kilka poduszek pneumatycznych wybornych do oparcia przy dłuższem znużeniu pleców.
– Poduszki każę zaraz zrobić – powiedział bez namysłu właściciel powozu, nie szczędzący niczego, coby umontowanie powozu na drogę najdogodniejszem uczynić mogło.
– A oto – pokazywał mi na przodzie pojazdu pomiędzy latarniami – deszczułka, opuszczana i podnoszona, na której stanie nasz kosz podróżny, specjalnie ad hoc zrobiony, gdzie zmieścić się muszą wszystkie bagaże. Zechce pan je zabrać w minimalnej ilości.
Na przedniem siedzeniu obok mnie leżał przytroczony juk nieprzemakalny z pakuł i płutna czarnego, obwijającego zapasową bańkę z benzyną, naktórej zegar podróżny znalazł przed samemi oczami kierującego powozem doskonałe oparcie. W nogach przywiązana do kierownika stała niewielka bańka z oliwą.
Tak wyglądał „vis-a-vis” u Peugeot’a, wyprawiany w drogę z Warszawy do Paryża.
–Wyjeżdżamy stanowczo w sobotę 10-go, o godz. 8-ej rano, odemnie, a odprowadzić ma nas kilku moich przyjaciół drugim samochodem Benza za miasto – oświadczył mi pan Grodzki
– Stawię się punktualnie – powiedziałem i przyspieszyłem ostatnie przygotowania do podróży.
Juliusz Siudziński w replice Peugeota przed wyjazdem z Warszawy w lipcu 1997 r.
I jeszcze dygresja współczesna.
Stulecie historycznej wyprawy Stanisława Grodzkiego uczcił Juliusz Siudziński, nieżyjący już kolekcjoner i rekonstruktor pojazdów zabytkowych. Zbudował replikę Peugeota 9 napędzaną silnikiem Fiata 126, którą miał zamiar dotrzeć do stolicy Francji. Samochód wystartował z Warszawy 10 lipca 1997 roku i dojechał niestety tylko do Poznania, gdyż zawiedli sponsorzy wyjazdu. Replika znajduje się obecnie w Automuzeum Tomasza Siudzińskiego w Otwocku.
Opr. KOJ
(Zachowana oryginalna pisownie i interpunkcja tekstów historycznych)
Ilustracje (wybór redakcji): J. Kozierkiewicz, „Świat starych samochodów”, „Cyklista”.
Trzecia część pt. „Stanisław Grodzki wyrusza do Paryża” ukaże się 9 lipca, w sobotę.