Druga część artykułu o bezpieczeństwie, tym razem na polskich drogach – tygodnik „Świat” z 1929 roku. Poprzedni poświęcony był ruchowi ulicznemu.
W poprzednim numerze pisaliśmy o bezpieczeństwie na ulicach miast naszych – dzisiaj zajmiemy się bezpieczeństwem na drogach publicznych i szosach w Polsce.
Pod tym względem stoimy daleko w tyle za krajami zachodniemi, gdzie droga publiczna i szosa ma tak uregulowany ruch kołowy, jak główne ulice w miastach. Każdy się tam trzyma przepisowej strony, na usłyszany sygnał zjeżdża z drogi i daje miejsce mijającemu; furmanki konne i wozy jeżdżą tam przepisowo, wszystkie z nastaniem ciemności należycie oświetlone itd.
A jak jest u nas?
Wyjedźmy z któregokolwiek naszego miasta i uważajmy, co się na naszych drogach dzieje:
Nasamprzód każdy jeździ po tych drogach i szosach, jak chce jeden po prawej, inny po lewej stronie; nigdy nie wiadomo, jadąc za kimś na szosie, kiedy jadący przed nami nagle skręci, by ominąć jakiś dół, wyrwę, czy kamień, leżący na drodze. Furmani nasi stale wolą jechać po lewej stronie, w ostatniej chwili przejeżdżając na prawo, słysząc sygnał nadjeżdżającego samochodu. Dlaczego właśnie ta lewa strona dróg publicznych dogadza naszym woźnicom, wbrew przepisom, – to już pozostanie tajemnicą. Fakt jest faktem, że nikt do przepisów szosowych się nie stosuje u nas, powodując tem szereg nieszczęśliwych wypadków.
Woźnice na furach przeważnie śpią, dając koniom zupełną swobodę ruchów. Jeśli się trafi w dodatku na jarmark, to już naprawdę jedzie się samochodem z narażeniem życia. Wtedy już woźnice wszyscy są pijani i na sygnały nawet zupełnie nie reagują – przeciwnie, zajeżdżają drogę umyślnie, obrzucając jadących samochodem stekiem wyzwisk i obelg; zazwyczaj urządzają wyścigi z samochodem, które kończą się „wysypaniem” do rowu.
Z nastaniem zmroku żaden wóz na szosach w kraju nie jest oświetlony. Mają wszyscy woźnice coprawda przepisowe latarki, ale zapalają je dopiero pod samem miastem – na szosie wszyscy jadą bez świateł. Nawet tak ruchliwa i wąska szosa podmiejska, jak wilanowska i konstancińska, zapełniona jest w nocy wozami bez światła. Wszystkie furmanki zatrzymują się o kilometr od stolicy i tam, zapaliwszy latarki, dojeżdżają do posterunku policyjnego.
Nie lepiej dzieje się pod Lublinem, Radomiem czy Płockiem.
Rysunek satyryczny z tygodnika „Światowid” z 1927 r. : „Najnowszy patent umożliwiający jeżdżenie po każdej stronie gościńca”.
W Poznańskiem i na Pomorzu ład jest większy: każdy wóz tam wieczorem ma zapaloną latarkę i trzyma się przepisowej strony drogi. W Małopolsce nawet na szosach panuje lepszy porządek, niźli w b. Kongresówce. Pierwszy lepszy góral czy furman z pod Stanisławowa czy Tarnowa zjedzie z drogi zawsze na prawo, gdy usłyszy sygnał samochodu – dlaczego nasi woźnice w b. Kongresówce są dotychczas uparci i nieposłuszni – doprawdy niewiadomo. Władze nasze wprawdzie wzięły się do jakiego takiego uporządkowania ruchu szosowego, ale dotychczas wielkiej poprawy nie widać.
Spisano podobno kilkaset protokółów, wycofano z obiegu szereg starych, zużytych omnibusów samochodowych, zagrażających życiu pasażerów, nic jednak nie przedsiębrano przeciwko upartym woźnicom, a to jest najgorsza plaga na naszych drogach. Przydałyby się protokóły i kary na nieposłusznych furmanów. Gdyby taki Bartek z Wojtkiem doraźnie zapłacili kilka razy po 2 zł. za jechanie lewą stroną, a po 5 zł. za spanie na wozie, to napewno pilnowaliby się więcej.
Lotne patrole policyjne na motocyklach, wprowadzone od niedawna na szosach w okolicach stolicy naszej, starają się zaprowadzić porządek, ale, jak powiedzieliśmy wyżej, niestety, nie wśród furmanów, a w nich leży największe zło i niebezpieczeństwo.
Musimy dla porządku zanotować jeszcze jedną ,,plagę” prowincjonalną, która prześladuje naszych automobilistów – to dzieciarnia wiejska: bawią się dzieciaki takie na środku szosy po wioskach albo w rowach przydrożnych, a gdy usłyszą sygnał samochodowy, przebiegają szosę na drugą stronę.
I w tych wypadkach nasze władze policyjne winny zająć się losem dzieciaków.
W każdej wiosce jest posterunek policyjny; łatwo by więc było obejść przed sezonem samochodowym wszystkie chałupy w wioskach i informować rodziców o niebezpieczeństwie, wypływającem z bezkarnie praktykowanych harców dzieciarni na szosach i w rowach. Napewnoby to pomogło. W Ameryce wprowadzono nawet na wsi pewnego rodzaju wykłady dla dzieci w szkołach, jak chodzić po drogach publicznych, czego się wystrzegać, jak unikać wypadków samochodowych itd. Czy nie wartoby dzisiaj, już zawczasu, i u nas o tern pomyśleć i postarać się o kształcenie naszej ludności na prowincji w tym kierunku?
Wszak tu chodzi o życie i bezpieczeństwo obywateli. Wartałoby się nad tem zastanowić.
(Tytuł artykułu oryginalny. Zachowana także oryginalna pisownia i interpunkcja)
Zdjęcia ilustracyjne (wybór redakcji): NAC