Policjanci, a kiedyś milicjanci regulujący ruchem na dużych skrzyżowaniach dawno już zniknęli z naszych miast. Warto więc może przeczytać artykuł opublikowany w tygodniku „Światowid” w 1931 r. opisujący taką pracę.
Istnieje anegdota, wedle której zespół prowincjonalnych muzykantów, znalazłszy się w ożywionym punkcie wielkiego miasta – na widok regulującego ruch policjanta, zasugestjonowany jego ruchami rąk, pochwycił za swe instrumenty i zaczął grać… w takt policyjnej pałeczki. Anegdota ta, lepiej może niż inne porównanie, charakteryzuje rolę policjanta, jako dyrygenta, dzięki którego pałeczce składnie i harmonijnie płynie skomplikowany, żywy ruch wielkiego miasta. Jako dyrygent zgrany ze swoim zespołem, wyczuwający najmniejsze jego drgnienie i wzajem przezeń odczuwany – dochodzi policjant do tego, że martwa pałeczka zamienia się w jego giętkich rękach w niezwykle czułe narzędzie, którem przekazuje różnorodnemu w swym składzie zespołowi najsubtelniejsze odcienie swej woli.
Na zdjęciu: Starszy posterunkowy Kotlewski Fr. z warszawskiego X . Komisarjatu, otrzymał pierwszą nagrodę za najlepsze regulowanie ruchu w Warszawie.
I w jednem jeszcze policjant, regulujący ruch, przypomina dyrygenta. Patrząc na kapelmistrza, nie docenia się zazwyczaj wysiłku fizycznego, jaki wkłada on w lekkie, zdawałoby się, poruszanie pałeczką. Podobnie spieszący przez miasto przechodzeń nie zdaje sobie sprawy, jak wytężona praca mięśni jest udziałem policjanta, wykonywującego swe rytmiczne ruchy kierujące, dzień w dzień po kilka godzin. Słota czy zadymka, mróz czy skwar, wtłoczony w swój opięty mundur, z wyprężonemi mięśniami, które nie mają wówczas chwili wytchnienia – obraca się policjant to w jedną to w drugą stronę, podnosi rękę, obniża ją, opuszcza, wyrzuca w bok, przekręca dłonią – i tak przez kilka godzin z rzędu. Przedewszystkiem zaś w lecie uciążliwość tej pracy dochodzi do tego stopnia, że w dni szczególnie słoneczne, w ruchliwych punktach miasta stoją na chodnikach zapasowi policjanci, których zadaniem jest zastąpienie kolegi w chwili, gdy ten z wysiłku i gorąca poczuje się bliskim zemdlenia. Jako że ruch uliczny nie może tam być pozostawiony samemu sobie ani na chwilę.
Coby się bowiem działo, gdyby nie było regulujących ruch policjantów, jakiej nawały nieszczęść stałby się przyczyną wynikły z tego tumult ruchu, tego nie można sobie nawet wyobrazić, jeśli wziąć pod uwagę, że nawet przy systematycznym dozorze nad ruchem pochłania on liczne ofiary. Doskonałą ilustracją tego jest ciekawe zestawienie, jakie podało przed kilku laty jedno z amerykańskich pism policyjnych. Obliczyło ono mianowicie, że na terenie Indyj Brytyjskich dzikie zwierzęta i płazy jadowite spowodowały w 1925 roku 21.282 wypadków śmiertelnych, co w stosunku do zaludnienia tego kraju (320 miljonów) wyniosło 66 na miljon. W świetle tych liczb, jeszcze straszniejsze okazały się samochody, które w jednej tylko części Ameryki Północnej, liczącej 32 miljony ludności, spowodowały od 1.I. do 1.IX. tegoż roku – 4162 wypadki śmiertelne, co uczyniło 130 na miljon, a w stosunku do całego roku – 189. W ciągu roku więc moloch samochodowy pochłonął w tej części Ameryki bez mała trzy razy więcej ofiar, aniżeli dzikie bestje i jadowite płazy w Indjach Brytyjskich.
Oczywiście, że daleko nam jeszcze do takiego „rozmachu” samochodowego. Pomimo to, w miarę wzrostu ilości samochodów, policjant i u nas staje się w coraz większym stopniu obrońcą zapędzonego przechodnia, zarażonego pośpiesznem tempem życia wielkiego miasta.
A właśnie ten pośpiech staje się przyczyna wielu nieszczęść, których widownią jest jezdnia wielkomiejska. Nerwowość, uwydatniająca się we wszelkich przejawach życia, pośpiech w załatwianiu spraw, gwar, hałas, panujący na ulicach– jednem słowem całe to bulgotanie wielkomiejskie sprawia, że wrażliwość przechodnia wogóle, a tem samem i na niebezpieczeństwa ruchu ulicznego, w wysokim stopniu tępieje. Dzięki temu zdarza się, że idący po chodniku przechodzeń, czytający po drodze gazetę dla zaoszczędzenia czasu, jeśli mu wypadnie przejść na drugą stronę, dobrze jeszcze, jeśli się spostrzeże i przerwie lekturę na samym środku jezdni. Albo i taki pan, goniący za upatrzoną spódniczką. Byleby nie stracić z oczu przedmiotu swego zainteresowania, nie widzi ani potrącanych przechodniów, ani niebezpieczeństw jezdni, wpatrzony w damę, niepohamowany w swym pędzie, gotów stratować każdego konia, roztrzaskać w kawałki każdy wehikuł, któryby ważył się z nim zderzyć. Prawdziwie, można powiedzieć o tym panu, że życie naraża swej wybranej, ale co tu winne poczciwe konie i biedne maszyny? A czy nie są ofiarą wielkomiejskiego zapędzenia dwie zagadane przyjaciółki, nie przerywające interesujących zwierzeń nawet przy przechodzeniu przez jezdnię, gotowe na dobitkę (bez przesady) przystanąć na jej środku, jeśli w tem miejscu wypadnie najciekawszy moment rozmowy? Jakżeż małostkowym, w takim kulminacyjnym momencie, musi im się wydawać cały otaczający świat…
Dla tych to i im podobnych zapaleńców wielkiego miasta jest policjant prawdziwem „ Okiem Opatrzności” – roztaczającem swą opiekę często nawet w sposób nie zauważony przez uchronionych od potłuczenia, kalectwa, a nieraz i śmierci. Tę pewnego rodzaju niewdzięczność winien też wyrównywać mieszkaniec każdego miasta przez dodawanie do zwykłych swych modlitw pobożnego westchnienia „Dzięki Ci Boże, żeś po brukach mego rodzinnego miasta rozsiał tylu granatowych „Aniołów Stróżów”. J. Misiewicz.
(Zachowana oryginalna pisownie i interpunkcja)
Ilustracje (wybór redakcji): NAC.