To nie Wenecja. Ani nie ten koloryt nieba, ani w pobliżu nie widać laguny czy nawet kanału. Zamiast nich jest morenowe wzniesienie zwane Świętą Górą. Z niej góruje nad okolicą zielona kopuła bazyliki pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP i św. Filipa Neri, będącej, wraz z klasztorem filipinów, centrum kultu maryjnego. Dlaczego jednak kościół z wielkopolskiego Gostynia jest bliźniaczo podobny do barokowej weneckiej świątyni Santa Maria della Salute? To nie przypadek. Obie mają jednego „ojca” – włoskiego architekta Baltazara Longhenę.
Wotum za uzdrowienie
Świętość podgostyńskiej góry sięga zamierzchłych czasów. Już w Średniowieczu miejsce to słynęło z uzdrowień za sprawą cudownego wizerunku Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Obraz, dzieło anonimowego wielkopolskiego malarza, znajdujący się w drewnianej kaplicy, stał się celem licznych pielgrzymek.
Jednym z takich uzdrowionych był w XVII wieku Adam Konarzewski, który w podzięce za doznane łaski ślubował Pani ze Świętej Góry, że wystawi sanktuarium godne jej imienia. On też do opieki nad kościołem sprowadził w okolice Gostynia filipinów z Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri, którzy do tej pory gospodarzą w tutejszym klasztorze.
Jednak już na początku budowy świątyni zdarzyło się jednak nieszczęście. Pan Adam, który osobiście uczestniczył w pracach, zmarł po upadku z rusztowania. Owdowiała Zofia Krystyna z Opalińskich Konarzewska wyruszyła do Włoch, by tam szukać ukojenia w smutku po stracie męża. Będąc w Wenecji, zobaczyła powstający wówczas kościół Santa Maria della Salute. Zachwyciła się nim i zamówiła u jego projektanta, Baltazara Longheny, autorską replikę świątyni przeznaczoną dla Gostynia. Pracami przy wielkopolskim kościele kierowali włoscy budowniczowie Jerzy Catenazzi i jego syn Jan, zaś twórcą wieńczącej mury kopuły z latarnią został sławny architekt Pompeo Ferrari, pracujący na dworze Stanisława Leszczyńskiego.
Kopuła powstała już po śmierci pani Zofii, w XVIII wieku, gdy kolejną z dobrodziejek kościoła stała się jej synowa, Teofila z Leszczyńskich Konarzewska. Dzieło babki i matki kontynuowała Weronika Mycielska, żona kasztelana poznańskiego. Sfinansowała budowę sąsiadującego z kościołem murowanego klasztoru, którego projektantem był również Pompeo Ferrari.
Pod największą kopułą
Bogaci w tę wiedzę przechodzimy przez furtkę w ceglanym murze otaczającym kościół. Przed południem powszedniego dnia dookoła jest pusto. Oglądamy więc pięknie utrzymaną, żółto-białą fasadę budowli i bez większej nadziei na sukces próbujemy wejść do środka. Wiadomo – gdy nie ma nabożeństw, większość kościołów w Polsce jest zamkniętych i co najwyżej można do nich zajrzeć z kruchty. Ku naszemu zaskoczeniu, a byliśmy w środku tygodnia w marcu, okazuje się, że drzwi do wnętrza są otwarte.
A w środku… barokowy przepych. Olbrzymie wrażenie robi kopuła Ferrariego – największa w Polsce, mająca 50 metrów wysokości i 17-metrową średnicę. W dolnej części otoczona jest oknami, w górnej znajduje się polichromia Jerzego Wilhelma Neunhertza (Neuhertza?) z 1746 roku. Przedstawia sceny z życia św. Filipa Neri, założyciela Kongregacji Oratorium. Kopułę wieńczy 10-metrowej wysokości latarnia.
Bazylika jest zbudowana na okrągłym planie, jej ośmioboczną nawę otaczają kolumny, za którymi umieszczone są kaplice. Trudno nie zwrócić uwagi na pięknie rzeźbione ławy dla wiernych i konfesjonały, a przede wszystkim na ambonę z 1756 roku. Jej ciężar opiera się na przygarbionych plecach Murzyna.
Piękny ołtarz główny to dzieło osiemnastowiecznych wrocławskich mistrzów Ignacego Provisore i Jana Siegwitza. To w nim znajduje się cudowny obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem – Świętogórskiej Róży Duchownej. I tu przeżywamy największe rozczarowanie. Nie możemy spojrzeć w jej oblicze, bo obraz na co dzień przykryty jest srebrną zasłoną.
Wśród trumien
Przy schodach wiodących do kościoła zauważamy drewniane drzwi z tabliczką informującą, że podziemia świętogórskie czynne są w godzinach 9-18 (z wyjątkiem nabożeństw), a „karty wstępu-cegiełki” do nich nabywa się w furcie klasztornej. Idziemy więc do klasztoru.
Bardzo sympatyczna siostra zakonna po pobraniu datku, czyli owej cegiełki, oraz zastawu (dowodu osobistego) wręcza nam klucz. Ogromny! Zaiste godny kościelnych lochów. Efektownie skrzypi, gdy go przekręcamy w zamku. No, i jesteśmy w podziemiach. Na początku mamy wrażenia dość „muzealne”, oglądając tablice z planem zwiedzania krypt i innymi informacjami. Nie czujemy żadnego dreszczyku, może dlatego, że piwniczne mury są wybielone, a wnętrze oświetlają elektryczne lampy. Na pewno było tu inaczej przy blasku świec, po których pamiątką jest lichtarz samotnie tkwiący w ścianie.
Dalej jest już bardziej zgodnie z naszymi wyobrażeniami o katakumbach. Tylko pierwsza krypta, kryjąca miejsce spoczynku niedawno zmarłych braci zakonnych i kapłanów przesłonięta jest ścianą z epitafiami. W pozostałych za kratami stoją bezimienne, proste trumny zakonników – z XIX, XVIII, a nawet XVII wieku. Są pokryte pyłem, niektóre dość zniszczone. W jednej, przykrytej szybą, widać zmumifikowane zwłoki mężczyzny. Memento mori…
Dochodzimy do specjalnej Krypty Fundatorów klasztoru. To w niej pochowana jest Zofia Konarzewska, jej mąż Adam oraz ich potomkowie. Kryptę wyróżnia nie tylko tabliczka informacyjna. Trumny fundatorów są bogato zdobione.
Jest jeszcze jedna, wyróżniająca się Krypta Sługi Bożego – księdza Wawrzyńca Kuśniaka, przybrana kwiatami, z klęcznikami dla modlących się o jego beatyfikację. Ksiądz Kuśniak, żyjący w latach 1788-1866 i będący członkiem kongregacji świętogórskiej, umarł, jak głosi informacja na specjalnej tablicy „w opinii świątobliwości jako ojciec ubogich i apostoł czynnej miłości bliźniego”.
Zamykamy drzwi kościelnych podziemi i wracamy do współczesności. Na zewnątrz świeci przedwiosenne słońce, a niebo nad kopułą Ferrariego jest niemal tak błękitne jak w Wenecji.
- Tekst: Anna Borsukiewicz
- Zdjęcia: Jerzy Kozierkiewicz
Gostyń – miasto w woj. wielkopolskim, powiat gostyński, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Gostyń.
GPS – N: 51°52’42” E: 17°00’43”