„Autopodróże.pl wyprawy w przeszłość” należy potraktować z nutą wyobraźni. Wykorzystując prasę XIX i XX wieku oraz inne źródła, staramy się przybliżyć tamte lata poprzez wydarzenia związane z motoryzacją, turystyką, gospodarką. To wyprawy w naszą przeszłość oczami ludzi wtedy żyjących. Nie stronimy także od wydarzeń współczesnych, opisów historycznych powstałych obecnie czy ważnych jubileuszy. Wszystko jednak powinno mieć związek z historią.

Piramida i klątwa rodu Fahrenheidów

W Egipcie teraz mało niebezpiecznie, a w Polsce też można pojechać pod piramidę. No, piramidkę, bo rozmiarami nie dorównuje tym egipskim. Ta polska piramida nie jest tak starożytna, ma tylko około 200 lat.

Powstała w 1811 roku na zlecenie barona Friedricha von Fahrenheida, a jej twórcą jest nie byle kto – duński rzeźbiarz Bertel Thorvaldsen, autor pomników Mikołaja Kopernika i księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie. Thordvaldsenowskie dzieło znajduje się w Rapie – niewielkiej wsi w województwie warmińsko-mazurskim (powiat gołdapski, gmina Banie Mazurskie), tuż przy granicy z Rosją.

Do grobowca przez okno

Aby tam się dostać, trzeba w Baniach Mazurskich skręcić w drogę (bez numeru) wiodącą do Rapy przez lasy. Po około 9 kilometrach jesteśmy na miejscu, to znaczy wjeżdżamy na parking (opłata 4 zł), gdzie można zostawić samochód, zaopatrzyć się w pamiątki (m.in. woskowe miniaturki piramidy Fahrenheida), a nawet skorzystać z „usług” dzieciaków, które oferują zaprowadzenie nas do celu i opowiedzenie wszystkiego o niecodziennym zabytku.

Postanowiliśmy jednak obejrzeć go sami, tym bardziej, że dojście do piramidy nie jest skomplikowane. Drogę wskazują strzałki z szosy, a wiedzie ona uporządkowaną groblą. Podobno kiedyś stały wzdłuż niej posągi, teraz zastąpiły je tablice sławiące uroki lasu i ławeczki. Widoczna z daleka budowla nie jest identyczna jak piramidy egipskie. Jej spiczasty wierzchołek opiera się na kamiennej konstrukcji grobowca z zamurowanymi (obecnie) wejściami.

Do wnętrza można zajrzeć tylko przez umieszczone wysoko, zakratowane okienka. Wspinamy się więc na palce, ale środku jest ciemno, niewiele więc widać – zaledwie zarysy trumien i leżących tam zmumifikowanych zwłok. Ze znalezionych w internecie materiałów dotyczących piramidy wiemy, że jako pierwsza w tym nietypowym grobowcu została pochowana trzyletnia Ninette, córka barona Friedricha, zmarła w 1811 roku. Potem złożono tu szczątki sześciu innych osób, a w 1849 roku samego von Fahrenheida.

Miejsce mocy

Baron był człowiekiem wykształconym – na uniwersytecie w Królewcu słuchał wykładów samego Immanuela Kanta, kochał sztukę, sponsorował artystów (w tym wspomnianego już Thorwaldsena). Jak wiele osób w tym czasie, po napoleońskiej wyprawie do Egiptu, interesował się modną wówczas egiptiologią. Zafascynowany niezwykłymi właściwościami piramid, postanowił zbudować u siebie grobowiec, który zapewniłby nieśmiertelność jego córeczce i innym członkom rodziny. Wymiary piramidy powstałej w Rapie, choć znacznie mniejszej od egipskich (ma wysokość 15,9 m, a długość boku podstawy 10,4 m), mają znaczenie – zwłaszcza kąt pochylenia ścian wewnętrznych wynoszący 51°52′, co ponoć sprzyja mumifikacji zwłok. Radiesteci badający zabytek twierdzą, że grobowiec w Rapie leży w „miejscu mocy”.

Niestety, nie uchroniło ono to szczątków osób pochowanych w piramidzie. Dewastacji grobowca dokonali rosyjscy żołnierze już w czasie I Wojny Światowej, a kolejne spustoszenia nastąpiły podczas kolejnej wojny, gdy czerwonoarmiści, szukając skarbów, rozbili sarkofagi i sprofanowali zwłoki.

Być może wówczas pozbawili je głów, choć sprawa nie jest jasna, bo legendy krążące wśród miejscowej ludności wiążą tę makabryczną czynność z chęcią zdjęcia klątwy ciążącej ponoć nad grobowcem Fahrenheida. Okolicznych chłopów przerażał ponoć pogański sposób pochówku i mumifikacja ciał  znajdujących się w piramidzie. Bali się do niej zbliżać, mówili o duchach widywanych w pobliskich lasach. A na dodatek w okolicy pojawiła się zaraza, od której wyginęła większość bydła.

Obecnie, co stwierdziliśmy, nikomu już piramida nie przeszkadza. Ba, jest nawet źródłem zarobku, a legendy przekazywane przez domorosłych przewodników stanowią atrakcje dla turystów. Wysłuchują oni opowieści, że pochowani w piramidzie członkowie rodu Fahrenheidów byli ofiarami obiadu, na którym śmiertelnie zatruli sie grzybami, z namaszczeniem dotykają umieszczonych w ścianach grobowca kamieni, będących ponoć czakramami.

Klątwa działa

Klątwa wisząca nad Fahrenheidami dotknęła nie tylko ich grobowca. Nie istnieje ich osiemnastowieczny dwór w Rapie, ani najsłynniejsza rodowa siedziba w Bejnunach (Klein Beynuchen), znajdujących się obecnie na terenie rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego i noszących nazwę Uljanowskoje. Tamtejszy późnoklasycystyczny pałac, z olbrzymią kolekcją rzeźb, został w 1945 roku wysadzony przez Armię Czerwoną. Ruiny rozebrano, kolekcja zaginęła, a rodzina Fahrenheidów trafiła do kołchozu – przeczytałam na stronie de.wikipedia.org/wiki/Uljanowskoje_(Kaliningrad) i w książce „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich” (wydanie z 2001 roku).

Znalazłam tam natomiast informacje o Mieduniszkach Wielkich – wsi położonej niedaleko od Rapy (2 km od granicy Polski), która niegdyś również należała do Fahrenheidów. Jako wiano jednej z ich krewnych, Anny von Bujack, przeszła w ręce rodziny von Altenstadt, która władała nim do 1945 roku. Na zdjęciu w książce pałac wyglądał okazale, dowiedziałam się, że ma nowego właściciela, który zamierza otworzyć tam pensjonat.

Brukowaną drogą (co za piękne „kocie łby”!) jedziemy więc do Mieduniszek. to, co tam zastajemy, to prawdziwy koszmar. Z neobarokowego pałacu pozostała ruina, porzucona chyba przez właściciela, bo po jego obecności nie ma śladu. Wszystko jest zarośnięte chwastami, na resztkach ścian widać osmalenia – ślady po tajemniczym pożarze, który strawił budowlę w 2004 roku.

Z trudem przedzieramy się przez chwasty, robimy kilka zdjęć pozostałości pałacu oraz neogotyckich zabudowań w parku i uciekamy. Mamy już dosyć klątwy wiszącej nad rodem Fahrenheidów…

To może Kant z jeleniem?

Wracając zajrzeliśmy do pobliskiej Gołdapi, miasteczka o korzeniach staropruskich, będącego również uzdrowiskiem i ośrodkiem narciarskim. Jednak nie te walory skłoniły nas do odwiedzin, lecz… Immanuel Kant, znakomity osiemnastowieczny filozof (kto nie zna jego słynnego stwierdzenia „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”?). Otóż Kant, mieszkający w Królewcu, odległym w linii prostej o 125 km od Gołdapi, odwiedził to miasto zimą, na przełomie 1775 i 1776 roku. Przyjechał na zaproszenie dowódcy garnizonu gołdapskiego gen. Daniela Friedricha von Lossowa. Według tradycji była to najdłuższa podróż w życiu filozofa, który nie opuszczał Królewca.

Upamiętnia ją pomnik odsłonięty 12 października 1996 r. właśnie w Gołdapi, w parku przy ulicy Lipowej. Monument zbudowany jest z trzech brył piaskowca ułożonych w kształcie stylizowanej kamiennej bramy wjazdowej do miasta. Jego twórcą jest Zbigniew Mieruński, gołdapski plastyk, dyrektor Domu Kultury. Do budowy wykorzystano leżące bezużytecznie w krzakach przez ćwierć wieku bloki piaskowca pozostałe po wzniesionym w 1970 r. na placu Zwycięstwa pomniku polsko-radzieckiego braterstwa broni.

Fotografując kantowski monument, zauważyliśmy na sąsiednim skwerku inną rzeźbę – jelenia. Zaimponował nam wspaniałym porożem, więc postanowiliśmy uwiecznić również jego. I w trakcie robienia zdjęć dokonaliśmy odkrycia: autor zwierza wyposażył go wprawdzie w pokaźne rogi, lecz… pozbawił innych ważnych cech płciowych. Czy to ze względu na Kanta, czy też znajdująca się w pobliżu katedrę? Ot… zagadka filozoficzna.

  • Tekst: Anna Borsukiewicz
  • Zdjęcia: Jerzy Kozierkiewicz

Rapa –mazurska wieś w gminie Banie Mazurskie, powiat gołdapski, województwo warmińsko-mazurskie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *